czwartek, 18 lutego 2016

Kreatywne Spojrzenie #3

Ohayo, goizamasu!
To już trzecie Kreatywne Spojrzenie! Jestem z siebie dumna! ♥
Składniki na obiad to:
♦ jednym z bohaterów (niekoniecznie głównych) ma być osoba czarnoskóra
♦ okno 
♦ ptak (we wszelkim tego słowa znaczeniu). Ja (tym razem) będę zupełnie normalną dziewczyną i powiem, że w tym opowiadaniu chodzi o zwierzę :P
Dzisiejsze danie nazywa się „Jedno przedpołudnie z życia królów Elkii” i jest wykonane z najwyższego gatunku anime, „No Game No Life”. Jest to smaczne opowiadanie fanfiction, doprawione szczyptą cukru, garścią komizmu i odrobiną grozy w postaci Sory. Mamy nadzieję, że potrawa będzie smakować Szanowanym Czytelnikom. Życzymy smacznego.
   — Dość tego dobrego, Shiro, wstajemy.
   — Braciszku... Jeszcze minutka...
   — Shiro, nie żartuję! Dzisiaj mamy dość napięty grafik jak na królów, musimy wstawać! Ej! Siostra! Nie za...

   Westchnął. Shiro zasnęła na siedząco, opierając się o stosy poduszek, które Stefka tu przytargała, mówiąc, że skoro i chcą mieszkać w tej norze, to powinni przynajmniej mieć jakieś królewskie wygody. Sora uśmiechnął się pod nosem. Jego siostra potrafiła w szybkości zasypiania nie miała równych sobie, ale ze wstawaniem było już gorzej.
   Spojrzał za okno pozbawione szyb, zresztą noce w świecie Disboard należały do bardzo ciepłych. Ptaki zaczęły swoje poranne trele, wiatr przyjemnie szumiał w koronach drzew. Niewielki pokój w podziemiu był ulokowany od północnej strony, więc promienie słońca padały na dziedziniec pałacu, ale nie bezpośrednio do sypialni rodzeństwa.
   Sora, starszy brat Shiro i król Elkii, przeciągnął się leniwie na końcu, który leżał na wymoszczonej grubą warstwą słomy posadzce. Gdyby jeszcze były tu elektroniczne zabawki rodzeństwa, mogliby się stąd w ogóle nie ruszać, ale kto wtedy podbiłby kraj bestii wojennych?
   Rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Tego sposobu pukania nie można pomylić z niczym innym — to Stefka przybyła, aby wyciągnąć królów z łóżka. Sora nie pomylił się: Stefania Dola wpadła jak burza do kwatery władców, ubrana jak zwykle w sukienkę, która ledwo zasłaniała jej pokaźnych rozmiarów piersi i zgrabny tyłek. Ognistorude włosy powiewały za nią jak welon. Zielonooka kobieta była ucieleśnieniem niecierpliwości.
   — Wstawać, Wasze Wysokości! Dochodzi wpół do jedenastej, a wy jeszcze śpicie! — krzyknęła i zdegustowana spojrzała na Shiro, która, nic sobie nie robiąc z jej wrzasków, dalej spokojnie spała ze słomą w srebrzystych włosach. — Ejże! Wstawaj, Shiro, bo jak nie...
   — Bo jak nie, to co? Grozisz swojemu królowi? — spytała groźnie zaspanym głosem jedenastolatka.
   — Um... Nie, skądże... — Stefka oblała się szkarłatnym rumieńcem zażenowania. Shiro wyświadczyła jej łaskę i usiadła na kocu, który dzieliła z bratem. Wyciągnęła z włosów pojedyncze słomki. — Tak właściwie to dlaczego znów się tutaj przenieśliście? Myślałam, że wygodnie wam w tamtych komnatach.
   — Stefciu, złotko, czy ty byłabyś zadowolona, gdyby codziennie budzono cię skoro świt, na korytarzu czekał tabun ludzi w strasznych zbrojach, a na śniadanie podawano jakieś wymyślne, zapewne trujące potrawy zamiast normalnych, słodkich bułek z najbliższego marketu? — spytał Sora.
   — No... Generalnie to tak, jednak ta trucizna wzbudza moje podejrzenia — odparła rudowłosa.
   — Więc tak się składa, że nam się to nie podoba. — Shiro przeciągnęła się niczym kotka i przeczesała swoje długie włosy palcami, żeby wyjąć z nich resztki posłania. — Swoją drogą, Stefciu, co na śniadanie?
   — Rogaliki z czekoladą. Sama piekłam — oznajmiła dumna z siebie wnuczka poprzedniego króla. — Oprócz tego herbata, bułeczki maślane i konfitury. Ale najpierw idźcie się przebrać.
   Kiedy Shiro przebrała się w swoją czarną sukienkę od szkolnego mundurka i cienkie podkolanówki, a Sora założył swoją żółtą koszulkę z napisem „Kocham ludzkość”, rodzeństwo weszło do sali jadalnej na śniadanie. Stefka i Uskrzydlona Jibril już tam czekały.
   Królowie bezceremonialnie opadli na odsunięte krzesła i wnet zajęli się konsumowaniem słodkości Stefki, a w ich ślady poszły dwie kobiety.
   — Stefko, należy ci się nagroda za ten boski posiłek — Sora poklepał się po brzuchu. — Kiedy miałabyś ochotę na małe... Yhm... — Zamilkł, widząc zabójczy wzrok siostry. — Nieważne. Po prostu przyjdź, kiedy będziesz miała czas.
   — Jakie są plany na dziś, panie? — spytała Jibril.
   — Dzisiaj pójdziemy na zakupy — oznajmiła Shiro. — A potem spać.
   — Popieram Jej Wysokość. Zakupy i spanie! — powtórzył Sora.
   — Ale... Ale... Ale przecież mieliście dziś iść do portu, spotkać się ze szlachcicami z ziem południowych, udzielić... — zaczęła wyliczać Stefka, ale król szybko ją uciszył.
   — Będzie, jak Shiro sobie życzy. Przeproś wszystkich w naszym imieniu, Stefka, i za godzinę widzimy się w holu.
   — Ale... — próbowała protestować Dola resztkami sił.
   — Chcesz zagrać? — spytał król z groźnym błyskiem w oku.
   — Może dla odmiany raz przegrasz. Przyjmuję wyzwanie.
   — A może Blank odniesie jeszcze jedno zwycięstwo. W co chcesz zagrać?
   — Hm — Stefka zamyśliła się na chwilę. — Pograjmy w qeveto. Zasady, mam nadzieję, znasz?
   — Oczywiście, że znam — prychnął osiemnastolatek. — Grałem w to już z tobą cztery razy i cztery razy wygrałem.
   — Może tym razem mi się poszczęści — mruknęła pod nosem wnuczka poprzedniego władcy.
   Sora uderzył pięścią w stół. Zabolało, ale przynajmniej wywarł wrażenie na siedzących dookoła stołu. No, może z wyjątkiem Shiro, która siedziała sobie spokojnie z konsolą do gier w ręku, pochłonięta rozgramianiem przeciwników w jakiejś nawalance.
   — Ile razy mam ci powtarzać, Stefka?! Nie istnieje coś takiego jak SZCZĘŚCIE. Wynik gry to kwestia umiejętności gracza, a nie losu! — zagrzmiał król. — Jibril, przynieś talię do qeveto z łaski swojej.
   — Stefka, to tak, jakby udało ci się upiec ciasto ze względu na szczęście, a nie na twoje umiejętności kucharskie — przemówiła bardziej obrazowo Shiro. Jibril zamachała skrzydłami raz i drugi i pomknęła po karty, a po niespełna pół minucie wróciła, tasując je.
   — Jeśli my wygramy, idziemy do miasta na zakupy, a ty znów na jeden dzień staniesz się naszym psiakiem. Jeśli ty wygrasz, a na to są małe szanse, przejdziemy do obowiązków królów. Stoi? — spytał Sora, uśmiechając się nonszalancko, wygodnie oparty łokciami o stół.
   — Stoi — Dziewczyna zmrużyła oczy. Nie przegram nie tym razem. Nie chcę znowu mieć na sobie tego okropnego przebrania bestii wojennej, pomyślała i przysięgła na dziesięć zasad: — Asciente!
   — Asciente.
   Uskrzydlona rozdała po czternaście kart obu graczom, przetasowała resztę i starannie ułożyła je na stole.
   — Zaczynaj.
   Stefka wyłożyła króla kier i czekała na ruch przeciwnika. Sora uważnie spojrzał w swoje karty. Miał asa w rękawie, o czym Stefka nie wiedziała. Dołożył swoją damę kier, na co Dola odpowiedziała królem karo. Król z niezachwianą pewnością siebie wyłożył dwie karty, udając, że jest tylko jedna. Położył ósemkę kier i ósemkę trefl, ale zaabsorbowana kartami Stefka nie zauważyła oszustwa.
   Rudowłosa uśmiechnęła się do siebie, zanim zdążyła się powstrzymać.
   Zgodnie z planem, pomyślał Sora i oddał się całkowicie qeveto.
   Kiedy partia już się kończyła, Stefka wyłożyła swoje cztery ostatnie karty. Cztery króle. Już zaczęła napawać się zwycięstwem, kiedy Sora wyłożył naraz osiem kart. Osiem asów.
   Zrozpaczona wnuczka poprzedniego władcy położyła głowę na stole i się rozpłakała. Łzy tryskały jej z oczu jak fontanny, targała swoje czerwone włosy, tupała ze złości.
   — Mówiłem, że wygramy, siostra — powiedział Sora do Shiro.
   — Blank nigdy nie przegrywa — dodała blondyneczka i uścisnęła dłoń brata. — Nie płacz, Stefka, to tylko jeden dzień.
   — Może jednak zmienicie zdanie co do tego psa? — spytała z nadzieją Dola.
   Sora pokręcił przecząco głową.
   — Szósta z dziesięciu zasad: W przypadku przysięgi na dziesięć zasad warunki zakładu muszą zostać spełnione. No już, Stefka, przestań beczeć i idź przeprosić w naszym imieniu. Będziemy czekać w holu.
   — Jasne — odparła bez entuzjazmu była księżniczka. Powlokła się do drzwi i byłaby przywaliła głową w ciemnoskórego mężczyznę na korytarzu, gdyby ten nie odsunął jej się z drogi. Zatrzymał ją.
   — Gdzie jest król tego małego państewka? — spytał groźnie.
   — Yhm... K-kim p-p-pan jest? — Stefka zaczęła się jąkać.
   — Zaprowadź mnie do króla, mości panienko!
   — T-tak, p-p-proszę pana.
   Stefka odwróciła się do drzwi, przez które przed chwilą wyszła, i wróciła do rodzeństwa i Uskrzydlonej. Blank jeszcze popijali sobie herbatę, a Jibril zabawiała ich opowieścią o swoim klanie.
   Kiedy weszła, cała trójka popatrzyła pytająco w jej stronę.
   — S-s-sora, t-ten p-p-pan ch-chciał się z t-tobą spotkać — oznajmiła i czmychnęła pod ścianę, trzęsąc się ze strachu.
   — Witam szlachetnych królów — mężczyzna złożył głęboki ukłon przed rodzeństwem, wywijając swoim intensywnie niebieskim kapeluszem, jakby chciał się popisać przed władcami.
   — Czego chcesz? — spytał ostro król Elkii, mocniej ściskając rękę siostry.
   — Nazywam się Eto Rosemore, jestem ambasadorem Elvengardu.
   Jak na elfa przystało, mężczyzna miał spiczaste uszy i był wysoki. Jego ciemna karnacja i niebieskozielone oczy zwracały uwagę. Miał na sobie białą jedwabną koszulę, eleganckie ciemne spodnie, których Sora w życiu by nie założył, czarną jedwabną kamizelkę, a z ramion, spięta na piersi złotą spinka, spadał miękkimi falami obramowany fotrem płaszcz. Zupełnie przeciwieństwo Sory, który mimo swojego tytułu nigdy nie ubrał się po królewsku. Ciągle nosił tę samą niebieską koszulkę z długim rękawem, na której pyszniła się żółta z napisem „Kocham ludzkość”, sprawne, ale nadal wygodne dżinsy i buty, które przejął od rabusia, kiedy wpadł do Disboardu. Nie dbał o swój wizerunek.
   — A więc, panie Rosemore, czego pan chce od naszych skromnych osób? Trochę mamy dziś napięty grafik — oznajmił Sora, ostentacyjnie przyglądając się swoim paznokciom.
   — Sora! — szepnęła zdegustowana Stefka spod ściany.
   — Przyszedłem tu w celu wyzwania Elkii i rasy Imanity na pojedynek w imieniu państwa Elvengard i całego rodu elfów.
   Sora zamyślił się.
   — Shiro, siostrzyczko droga, co o tym myślisz?
   — Chcieliśmy złapać królika, a królik sam przyszedł — skomentowała Shiro i przekręciła się na krześle w stronę Eto, poprawiając na głowie koronę. — To nawet jest nam na rękę, braciszku.
   — Masz rację. — Zwrócił się do elfa: — Jakie są warunki?
   — Jeśli to elfy wygrają, zabierzemy pół dotychczasowego terytorium Elkii, razem z ludźmi, którzy staną się niewolnikami. Jeśli to Imanity pokonają Elvengard, dostaną jedną czwartą ziem Elvengardu, która bezpośrednio graniczy z waszym krajem, oraz elfów żyjących na tym terenie. Będziecie z nimi mogli zrobić, co chcecie.
   Eto chyba niespecjalnie przejmował się losem elfów i swojego kraju, bo spojrzał lekceważąco na królów.
   — Niedocenianie przeciwnika to podstawowy błąd każdego nowicjusza w hazardzie — zauważył Sora. — Jedna trzecia Elvengardu.
   — Braciszku! — szepnęła ostrzegawczo Shiro.
   — Wiem, Shiro. Wiem o tym, ale pograjmy jeszcze trochę. Co ty na to, Eto? — spytał ciemnowłosy nastolatek, nawet nie patrząc na Shiro. Elf zawahał się, ale ostatecznie skinął głową.
   — Niech będzie. W co zagramy?
   — Shiro, wybór pozostawiam tobie.
   — Zagrajmy w grę virtual reality — poprosiła czerwonooka dziewczynka. — Izuncia na pewno skombinuje nam odpowiedni sprzęt.
   — Oczywiście. Zatem zagramy w grę VR, może... Hm... Na co masz ochotę, siostrzyczko?
   — Kiss or be kissed! Spodobała mi się, kiedy ostatnim razem graliśmy z Izuncią o bierkę rasy.
   — Cóż, Rosemore, będziesz potrzebował kogoś do drużyny. Na przykład swojego króla albo kogoś z jego dworu.
   — Da się załatwić — burknął ciemnoskóry, coraz mniej optymistyczny, choć gdy wchodził do jadalni królewskiej, wręcz tryskał energią.
   Nastała chwila ciszy.
   — Teraz możesz już przestać kłamać — oznajmił brat Shiro.
   — Co?! — Eto wytrzeszczył oczy. Co ten bachor sobie myśli...?
   — Wiemy, że oszukujesz. Wcale nie jesteś ambasadorem Elvengardu, a król elfów o niczym nie wie. Gonisz za własnym egoistycznym pragnieniem posiadania — powiedział zimno chłopak. Rosemore zaczął gorąco wypierać się wszystkich zarzutów Sory, co jeszcze bardziej utwierdziło rodzeństwo w twierdzeniu, że miało rację.
   — Teraz możesz jedynie się skulić i błagać moich panów o wybaczenie, elfie! — wykrzyknęła Jibril.
   — Nieprawda! Ja jestem niewinny! Niewinny! — skamlał Eto.
   Sora znów walnął ręką w stół. Zabolało, ale przynajmniej Jibril i Rosemore zamknęli swoje jadaczki. Zwrócił na nich zimne spojrzenie swoich czarnych oczu.
   — Jibril, cicho. Rosemore, gdybyś był prawdziwym ambasadorem Elvengardu, przyszedłbyś z odpowiednimi papierami i pierścieniem na palcu. Nie wpadałbyś jak idiota do jadalni, tylko poczekałbyś cierpliwie, aż udzielimy ci audiencji. Poza tym Fiel znamy osobiście, odkąd wygraliśmy tron Elkii. Nie będę cię pytać o powód twojego zachowania, bo to już ustaliliśmy. — Sora przerwał na chwilę, by napić się herbaty. Kontynuował: — Teraz masz wybór: albo sam pójdziesz do króla elfów z naszą eskortą, albo zostajesz tutaj, w pałacu, jako niewolnik. Wybieraj.
   — T-to ja chcę do Aberina — wyjąkał wystraszony elf.
   — Więc zostaniesz wysłany na dwór króla, szczelnie opakowany we wszystkie potrzebne papiery. Stefka! — zawołał i rozejrzał się dookoła. Dola szybciutko podbiegła do brata Shiro.
   — Tak, Sora?
   — Siad! — rozkazał.
   Stefka, patrząc z wyrzutem na tego sadystycznego króla, przysiadła na tylnych łapach. Znaczy się nogach. Sora roześmiał się.
   — Zajmij się panem Rosemore, wystaw odpowiednie dokumenty, oddaj go w ręce... Jibril, i tak się dzisiaj na nic nie przydasz, więc popilnujesz naszego gościa, a gdy cię zawołamy, zostawisz go pod opieką straży. No już, Stefka, ruchy!
   — Tak jest! — powiedziała Stefania i razem z Jibril i Eto wyszła z jadalni.
   Pół godziny później Sora i Shiro stali w ogromnym pałacowym holu, czekając na Stefkę. Zdyszana przybiegła, a jej piersi o mało nie wyskoczyły z jej sukienki.
   — Co tak długo? — zdziwił się Sora. — Podobno jeśli chodzi o wyjście na zakupy, to kobiety zawsze się spieszą.
   — Mimo wszystko... Trochę tych papierów... Było... Kiedy przyjdziemy... Musicie je podpisać... — stękała dziewczyna między kolejnymi oddechami, podczas gdy rodzeństwo hazardzistów już ruszało w stronę bramy. Rudowłosa próbowała jeszcze złapać trochę powietrza, ale Shiro zawołała:
   — Stefka! Noga!
   Była księżniczka pobiegła za nią, szczekając i myśląc: Na Teta, dlaczego ja byłam wtedy taka naiwna?! Teraz muszę płacić... Ale cóż, przynajmniej Elkia jest w dobrych rękach.
   Z tymi myślami ruszyła za królami w stronę miasta.
★★★
   — Zawsze jest tutaj tylu ludzi? — spytał drżącym głosem Sora.
   — Przecież to jest rynek, braciszku — odpowiedziała Shiro, trzęsąc się ze strachu.
   — Shiro... Nie puszczaj mojej ręki.
   Kulili się w cieniu kamienicy, a ich poddani mijali ich z myślą: Durni czy co?, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że spotkali władców Elkii.

2 komentarze:

  1. Witam. Opowiadanie całkiem całkiem, ale zaintrygowały mnie 2 rzeczy. Z tego co pamiętam, ubrania Shiro są fioletowe a samo rodzeństwo do szkoły nie uczęszcza, więc zdanie ,,Shiro przebrała się w swoją swoją czarną sukienkę od szkolnego mundurka" nie ma tu za bardzo racji bytu. To raczej niezbyt duży błąd rzeczowy, jednak żeby sprawiedliwości stało się zadość, zwracam na niego uwagę. Ponadto, wprawdzie wszyscy doskonale znamy możliwości umysłowe Stefki, a ona może i byłaby zdolna do popełnienia takiej głupoty, w dodatku prawo Disboard nakazuje rozstrzygać wszystkie spory za pomocą gier, ale dlaczego groźnie wyglądający czarnoskóry mężczyzna został ot tak po prostu dopuszczony przed oblicze władcy? Nie poprosił o audiencję, nie wyjawił celu wizyty, po prostu zażądał żeby zaprowadzić go do króla. A zresztą co on robił tuż pod drzwiami pałacowej sali jadalnej? A więc każdy obcy może sobie przyjść i pospacerować po zamku? Czy Sora nie był czasem ich królem, nadzieją, szansą na wybicie się i zdobycie pozycji wśród innych ras? Skrajną nieodpowiedzialnością byłoby pozostawianie jego i Shiro bez jakiejkolwiek ochrony. To tyle z mojej strony. Reszta nawet mi się podobała. Pozdrawiam i życzę sukcesów w pisaniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Draaaaav...!!!
    Żyjesz tam jeszcze?!
    *ubrana w szlafrok i piżame w misie puka do zabunkrowanej w sypialni koleżanki z kubkiem herbaty waniliowej w ręce*
    Ja wiem że każdy potrzebuje urlopu, ale wyłaź wreszcie!!!
    (Mamy kakałko.
    *kusi*)
    I żelki! *omnom*

    OdpowiedzUsuń