Oczekiwane reakcje: śmiech, współczucie dla 3B
Natchnienia: E. Niziurski „Klejnoty śmierci, czyli tajemnica arawamisów”, sprzątaczka w mojej szkole, matematyka, Diane Taylor (Valkiria Diane)
~♥~
Witam, cześć, konnichiwa! Kłania się Emelia. Po trzech dniach tworzenia przedstawiam Wam pierwszy rozdział mojej historii o zbzikowanych nastolatkach. Ruszam z kopyta i od razu podrzucam Wam historię z matematyczką. Mam nadzieję, że się spodoba :)
Kolejny rozdział pt. „Koszulka, pilot i rozlany kisiel, czyli filmowa noc z Draconem Malfoyem” w przyszłym tygodniu w środę lub piątek.
Arigato!
Enjoy! :)
~♥~
Specjalna dedykacja dla Diane Taylor. Dziękuję, że jesteś. Dzięki Tobie mam jeszcze siłę żyć.
Zuzia z hukiem zatrzasnęła książkę.
— Dlaczego w powieściach nigdy nie ma sytuacji, która ma miejsce podczas pobytu w toalecie? — spytała, nie oczekując odpowiedzi.
— Kiedy ja już będę pisarką — powiedziała Paulina — to napiszę książkę, w której akcja będzie się działa tylko i wyłącznie w łazience. Zobaczycie, zarobię na tym fortunę.
— Jeśli ktokolwiek zdecyduje się wydać książkę o klozecie — zauważyła Ola, podlewając kwiatki na parapecie.
— Tak w ogóle to gdzie jest Emi? — spytała Zuzia i rozejrzała się dookoła, spodziewając się, że przyjaciółka nagle wyskoczy z szuflady biurka, krzycząc: „Akuku! Tu jestem!”.
— Poszła do łazienki — odparła Ola. — Ile ona już tam siedzi?
— Niedługo, dopiero trzydzieści minut — powiedziała Paulina, zerknąwszy na zegarek.
— Trzydzieści minut? — zdziwiła się wychodząca z łazienki Emi. Była ubrana w krótkie spodenki w paski i koszulkę z napisem „Sklepik Ostatnie Tchnienie”. — Tylko tyle? Może jednak się wrócę i posiedzę tam trochę dłużej, co?
Ola zmarszczyła brwi.
— Znów masz na sobie tą koszulkę, którą ci dałam na ostatnie Boże Narodzenie?
— Tak, to moja ulubiona — Emi wyszczerzyła zęby w uśmiechu, potrząsnęła mokrymi włosami i rozwiesiła ręcznik na poręczy niewilkiego balkonu.
Dziewczyna rozejrzała się. Z balkonu roztaczał się widok na zachodnią stronę terenów szkolnych, bardzo ładnych terenów. Pełno tu było drzew i krzewów, była nawet fontanna i huśtawki. Na lewo znajdowała się brama wjazdowa, na prawo budynki szkoły i internatu.
Prywatne gimnazjum i liceum z internatem w Rzęskowie było przeznaczone dla młodzieży, która miała w przyszłości stać się Kimś przez duże K. Uczyło się tutaj dwustu gimnazjalistów i trzystu licealistów. Wśród przedstawicieli tej pierwszej grupy były cztery dziewczyny, które są głównymi bohaterkami naszej historii. Nazywały się Emilia Niedzielska, Paulina Dmowicz, Zuzanna Wiśniewska i Olga Złotopolska i wcale nie były takie zwyczajne, jak się wydawały.
Były zupełnie szalone. I zupełnie się tym nie przejmowały.
— Dobra, dziewczyny — powiedziała Ola i uniosła pióro nad kartką papieru. — Trzeba ustalić grafik sprzątania i kolejność do łazienki.
— Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego jest tylko jedna łazienka na cztery osoby — mruknęła pod nosem Paulina i skrzywiła się w grymasie niezadowolenia.
— Ja też nie, ale to nieważne. Będziemy sprzątać dwa razy w tygodniu...
— Chcesz przez to powiedzieć, że to ty będziesz sprzątała dwa razy w tygodniu — Zuzia uśmiechnęła się wrednie o Oli.
— Jak to?
— Tak to — powiedziała Emilka i wyjaśniła zdezorientowanemu Kapelusznikowi: — Po pierwsze, kto daje pomysł, ten go realizuje. Po drugie, to nie wypali, bo ani ja, ani Zuzia, ani Paulina nie lubimy sprzątać, więc zostajesz z tym sama.
Ola zrobiła nieszczęśliwą minę i popatrzyła na przyjaciółki wzrokiem zbitego psa.
— Za jakie grzechy dostałam się w ręce takich bałaganiar? Co ja, sprzątaczka jestem?
— Na to wygląda — powiedziała Paulina i poklepała ją współczująco po ramieniu. — Nie przejmuj się, ja postaram się nie robić dużego bajzlu.
— My też! — zadeklarowały chórem Zuzia i Emilka.
— No dobra, dobra... Każda sprząta po sobie i tyle. Druga sprawa... Łazienka.
— Ja pierwsza, ja pierwsza! — krzyknęła Paulina.
— Druga! — krzyknęła Zuzia.
Ola westchnęła. Ona ostatnia, jak zwykle. Brak ciepłej wody.
— Ja ostatnia! — powiedziała Emilka.
— Jak to ostatnia? — zdziwiła się Ola. — Przecież zawsze to ja byłam ostatnia.
— Więc tym razem będziesz przedostatnia. Ja wstaję najpóźniej z nas, więc będę na końcu. Poza tym nauczę się wtedy szyciej zbierać w łazience — odparła Emi.
— To jest dobry pomysł — powiedziała Zuzia.
— To jest bardzo dobry pomysł — poprawiła ją Paulina.
— Dziękuję, dziękuję — Emilka skłoniła się teatralnie i odrzuciła do tyłu swoje ciemne kosmyki niczym rasowa gwiazda Hollywood.
Paulina uśmiechała się jeszcze przez chwilę, dopóki nie uświadomiła sobie jednej strasznej rzeczy.
— No nie. Będę musiała szybciej wstawać. Nici z siedzenia do późna. Ja to mam pecha.
— Przynajmniej będziesz miała ciepłą wodę — pocieszyła ją Ola.
★
Nazajutrz, dnia pierwszego września, o piątej trzydzieści rano zadzwonił budzik Pauliny. Zaspana dziewczyna, chcąc, nie chcąc wstała i zwlekła się z łóżka, przy okazji waląc się w duży palec u nogi. Klnąc ospale, podążyła do łazienki, w której zabarykadowała się na następne trzydzieści minut.
Podczas gdy Paulina rozbijała sobie w łazience duży palec u drugiej nogi o wannę, obudziła się Zuzia, dokładnie dwadzieścia siedem minut przed budzikiem. Radośnie wyskoczyła z łóżka, wypoczęta i pełna energii. W maleńkiej kuchence zagotowała wodę i zaparzyła herbatę. Wzięła do ręki porzuconą wczoraj książkę i, przeniósłwszy się do fotela w kącie pokoju, zaczęła czytać, racząc się malinowym napojem.
Dokładnie o szóstej Paulina opuściła łazienkę, klnąc na wszystkich bogów.
— Paulinko... Wszystko w porządku? — spytała Zuzia, podnosząc wzrok znad fascynującej zawartości tomiszcza.
— Nie, kuźwa! Wszystko jest do dupy! Ten dzień też będzie do dupy! — wybuchnęła i wskazała na swoje lewe oko. — Skończył się korektor, a mi wyskoczył pryszcz, zobacz.
Dalej wskazując na oko pokazała Zuzi twarz.
— Ależ kochana, nic nie widać. Przywidziało ci się — stwierdziła Zuzia, po czym wzięła swoje ubrania i zniknęła za drzwiami łazienki.
Paulina westchnęła i pociągnęła nosem. Nikt mnie nie rozumie, pomyślała.
Tymczasem Ola właśnie wsiadała na jednorożca i patatajała w stronę zachodzącego słońca, a Emilka przytulała się do Leviego Ackermana. Niestety, oba sny zostały brutalnie przerwane przez głośne stukanie do drzwi pokoju. Emilka gwałtownie poderwała się na górnym materacu piętrowego łóżka, a Ola bardzo zgrabnie ze swojego spadła. Na szczęście spała na dole, a dywan był gruby i miękki.
— Kto śmiał mnie obudzić przed wschodem słońca?! — zagrzmiała Emi, mając w głębokim poważaniu fakt, że słońce już od pół godziny ozdabia nieboskłon. Zeszła na dół i pofatygowała się do drzwi. Zanim przekręciła klucz, przybrała najgroźniejszą minę, na jaką potrafiła się zdobyć.
Nacisnęła klamkę, a jej oczom ukazała się Anastazja Rębacz z klasy równoległej. Miała ręce złożone w błagalnym geście.
— Grzesznico, obudziłaś Wielką Em. Lepiej, żebyś miała jakieś dobre wytłumaczenie, bo inaczej rzucę cię na pożarcie teletubisiom!
Anastazja zrobiła minę godną Kota w Butach ze Szreka.
— Pożyczcie nam korektor, a będziemy was wielbić do końca liceum.
— Przykro nam — odezwała się Paulina z głębi pokoju — ale nie mamy korektora. Aczkolwiek możesz już nas wielbić.
— Do jasnej anielki! W całym babskim internacie nie ma ani jednego cholernego korektora! — rzuciła i pobiegła dalej szukać kosmetyku.
— Żal mi jej. Wiem, co znaczy brak korektora — powiedziała współczująco Paulina.
— Mnie też jest jej żal. Tinki i przyjaciele będą mieli ucztę — mruknęła Emilka.
★
O siódmej trzydzieści, ubrane i spakowane przyjaciółki zamknęły drzwi pokoju i ruszyły do stołówki, rozmawiając po drodze na temat szkolnej gazetki. Kiedy doszły na miejsce, natrafiły na bardzo dziwny widok.
Otóż pięciuset uczniów wpatrywało się ze zdumieniem, jak zwykle cichy i pogodny pan profesor Macoch od historii krzyczał na panią profesor Słupek, matematyczkę, której dziewczęta z całego serca nie lubiły. Spostrzegłwszy je, zawołała na cały głos:
— W ramach strajku będę dzisiaj ostro odpytywać, zobaczymy, czy wtedy pan Alojzy przyzna mi rację!
— Pani profesor, tłumaczę pani przecież, że klasa 3 B to klasa historyczna! Znaczy się humanistyczna! — zaoponował Macoch.
— Co oni tam o naszej klasie...? — spytała Paulina.
— Będzie awantura na całą szkołę, mówię wam — powiedziała Emilka i rzuciła okiem na jadłospis. — Nie ma nutelli! Ani miodu! Toż to zbrodnia!
Wtem do stołówki wszedł dyrektor w towarzystwie biolożki Eklery, chemika Hazera i jego siostry fizyczki oraz wuefisty Janiszewskiego. Stanął jak wryty, wytrzeszczył oczy i zawołał z oburzeniem:
— Nie ma nutelli? Ani miodu? — Dopiero teraz spostrzegł sytuację przy stole nauczycielskim. — A co tutaj się wyprawia?! Pani Słupek, panie Macoch, proszę usiąść i wyjaśnić mi tę sytuację!
Historyk spokojnie usiadł na swoim miejscu, ale matematyczka się nie ruszyła. Dyrektor Krętosz również spoczął, posmarował sobie kromkę chleba masłem i zaczął wcinać, słuchając o awanturze między nauczycielami.
Dziewczyny również zajęły się śniadaniem, ciągle przysłuchując się wymianie zdań ciała pedagogicznego.
— No więc, proszę pana dyrektora — zaczął Macoch — chodzi o to, że pani Słupek nie lubi trzeciej B...
Ona nikogo nie lubi, pomyślał dyrektor, ale się nie odezwał.
— Nieprawda, ja tylko...
— Pani profesor, z całym szacunkiem, ale pani kłamie lepiej od Tuska. Może się pani przerzuci na politykę, zamiast dręczyć biedną młodzież ułamkami i różniczkami kwadratowymi — powiedział Macoch.
W tym momencie trzy serduszka zapałały jeszcze większą sympatią do historyka. Właścicielka czwartego serduszka była zbyt pochłonięta niedławieniem się, żeby zapałać choć odrobiną jeszcze sympatii.
— Panie dyrektorze, to są jawne oszczerstwa! — wykrzyknęła Słupek i dla większego efektu tupnęła nogą.
— Pni Juditko, pszę się uspokouić — powiedział dyrektor z pełnymi ustami. Przełknął i rozejrzał się po stołówce, jakby dopiero teraz zorientował się, że pół tysiąca uczniów aktywnie śledzi przebieg rozmowy. — Dokończymy tę fascynującą rozmowę w moim gabinecie na pierwszej lekcji. Pani, zdaje się, ma z 1A, a pan z 2C, zatem, ze względu na naszą dyskusję ich lekcje zostaną odwołane.
Z trzydziestu dwóch gęb wydobył się radosny okrzyk, natomiast czwórka dziewcząt z 3B jęknęła. Nie będą mogły podsłuchać dalszej części rozmowy.
Podeszła do nich Julia Wranik, przewodnicząca klasy, i wręczyła im plany zajęć. Ola zerknęła na kartonik i jęknęła po raz drugi.
— Wuef, dwie godziny matmy ze Smoczycą. Potem biologia i niemiecki, dalej chemia i historia.
— Masakra — powiedziała Zuzia i byłaby przywaliła głową w stół, ale w porę się zorientowała, że stoi przed nią jajecznica.
— Ale przynajmniej jest piątek. Miło, kiedy rok szkolny zaczyna się tuż przed weekendem — powiedziała Emilka.
— Wiecie co? Może chodźmy już na ten wuef. Zanim się przebierzemy, to wieki miną — powiedziała Paulina. Po jej słowach dziewczyny zostawiły na stole wyczyszczone z jedzenia talerze i wyszły z sali. Nie widziały już pełnego sympatii spojrzenia dyrektora.
★
Nadeszła pora katowania biednych uczniów 3B. Klasa humanistyczna bardzo starała się zadowalać wymagającą psor Słupek, ale nie zawsze im wychodziło. Nauczycielka, surowa i niekoniecznie miła, lubiła karać uczniów kolejną porcją algebry i geometrii.
— Za jakie grzechy trafiliśmy pod jej skrzydła?... — jęknął cicho Kamil Brona, chowając głowę za podręcznikiem do matematyki. Mimo że była to dopiero pierwsza lekcja roku, Smoczyca, zgodnie ze swoją zapowiedzią podczas śniadania, odpytywała i wstawiała pierwsze oceny. Narzekania i marudzenia 3B nic nie dały.
Teraz na środku męczyła się Nicola Lipska. Po dziesięciu minutach nauczycielka kazała jej usiąść i wpisała do dziennika kolejną lufę.
— Dalej... Numer cztery, Dmowska! Do odpowiedzi! — warknęła psorka. Przez dwa lata Słupek i Paulina zdążyły się bardzo znielubić. Lekcje ze sobą były dla nich prawdziwymi torturami, a każda sądziła, że to ona cierpi bardziej.
Jak na ścięcie Paulina powędrowała na środek klasy. Słupek już miała zadać pierwsze miażdżące pytanie, kiedy dzwonek oznajmił koniec lekcji. Paulina ulotniła się czym prędzej.
Zaczekała na przyjaciółki na końcu korytarza prowadzącego do humanistycznej części budynku, niedaleko klasy matematycznej, ale nie za blisko.
— Uch. Ona będzie przyczyną masowego moralnego samobójstwa klasy 3B — powiedziała Emilka, siadając na parapecie okna. Na zewnątrz drzewa szumiały w podmuchach wiatru, ale było ciepło.
— Gdybym miała jakieś tajemne supermoce, jak na przykład nadludzka siła albo manipulowanie ludźmi, ją pierwszą wyrzuciłabym z tej szkoły — stwierdziła Paulina.
— Który normalny nauczyciel odpytuje uczniów na pierwszej lekcji? — dorzuciła Ola i przeczesała ręką włosy.
— Ona podczas śniadania powiedziała, że to strajk — myślała na głos Zuzia. — Dziewczyny, zorganizujmy strajk przeciw strajkowi!
— Czekaj, czekaj — przystopowała ją Ola. — Niby jak chcesz to zrobić?
— Przez całą lekcję klasa nie piśnie ani słówka.
— Wtedy wszyscy dostaną pały — powiedziała Emilka i zeskoczyła z parapetu na widok woźnego, który nie bardzo lubił myć okna i czyścić parapety.
— Trudno. Poświęcimy klasę dla dobra ogółu — powiedziała Zuzia i dodała: — Szkoła będzie nam wdzięczna!
— O ile ten plan wypali — skwitowała Paulina i we czwórkę poszły w stronę reszty klasy.
Licząca dwanaście osób grupka skupiła się wokół czwórki dziewcząt i słuchała wywodu Zuzi, oczywiście w bezpiecznej odległości od matematyczki.
— Powodzenie tego planu jest wątpliwe, ale można spróbować — oznajmiła Julia Wranik.
— Koniecznie trzeba spróbować! Nie możemy pozwolić się tak traktować! — mówił z pasją Kamil Brona. — W ramach solidarności klasowej...
— Och, zamknij się już, głąbie. Przestań gadać i posłuchaj, co Zuzka ma do powiedzenia — ofuknęła go Edyta Sobota.
— A więc, skoro mamy na tą sprawę jednakowe poglądy, należałoby coś zdziałać. Przez drugą lekcję nie odzywamy się ani słowem, ani pary z gęby, choćby Smoczyca pytała, prosiła i groziła. O reszcie pomyśli się potem. Takim ludziom jak ona mówimy stanowcze nie! — zakończyła Zuzia w chwili, gdy zadzwonił dzwonek.
Szesnaście strwożonych uczniów weszło do klasy i usiadło na swoich miejscach. Profesor Słupek nawet nie podniosła głowy znad dziennika, kiedy zapadła cisza.
— Dmowicz, do tablicy! — rozkazała. Paulina podniosła się z miejsca. Siedząca z nią Emilka uścisnęła jej rękę, by dodać jej odwagi. Paulina ruszyła na środek, patrząc hardo na nauczycielkę.
— Jak brzmi twierdzenie Pitagorasa?
Dziewczyna milczała, wpatrując się spod byka w kobietę.
— Definicja pierwiastka. — Milczenie. — Wzór na obwód koła. — Cisza.
Profesor Słupek była już nieźle wkurzona, ale jakoś zachowała panowanie nas sobą. Wpisała jedynkę uczennicy i odesłała ją na miejsce, po czym wezwała Tomka Olszewskiego na odpytkę.
Dziwnym trafem w jego przypadku było identycznie. Nie odpowiadał na pytania, a jedynie wpatrywał się z niechęcią w nauczycielkę. Spytała Magdę. Ten sam efekt.
— Co się z wami dzieje? Zapomnieliście języka w gębie ze strachu? — warknęła. Nikt bie zareagował. — Przewodnicząca!
Julia Wranik wstała.
— Co tu się dzieje? Wyjaśnij mi to!
Dziewczyna milczała jak zaklęta. Zacisnęła zęby i nie pisnęła ani słówka.
Profesorka oznajmiła, że idzie po dyrektora, a klasa ma się nie ruszać z ławek. Kiedy tylko ucichły jej kroki na korytarzu, do 3B wróciła zdolność mowy.
— I co teraz? — rozpaczała Edyta Sobota.
— Mamy przechlapane — dodał Michał Rostek.
— Będzie źle, będzie bardzo, bardzo źle — podśpiewywała pod nosem Nicola Lipska, kiepska z matmy, ale wybitna w dziedzinie sztuki.
— Po co ja się na to godziłem — mruczał Tomek Olszewski.
— Ejże! Dość tego biadolenia, ludu uciskany! — zakrzyknęła wojowniczo Zuzia. — Jeszcze nic nie jest stracone! Musimy to rozegrać na naszą korzyść! Wygramy tę bitwę i całą wojnę!
— Niby jak chcesz tego dokonać? — spytał beznamiętnie Łukasz Rochowicz.
Adrian Pijarski zerknął za drzwi.
— Smoczyca idzie z dyrkiem! — zawołał. Uczniowie natychmiast wrócili na swoje miejsca, a Zuzia z mocą rzekła:
— Zostawcie to mnie. Uratuję nam skórę. Niech nikt się nie odzywa.
Kiedy do sali wszedł Ludwik Krętosz, panowała tam idealna cisza.
— Sam pan widzi — powiedziała Słupek.
— To jeszcze niczego nie dowodzi, pani Słupek — stwierdził dyrektor i zwrócił się do młodzieży: — Czy bylibyście tak mili i wytłumaczyli mi tę dziwną sytuację?
Zuzia zebrała się w sobie i wstała.
— Panie dyrektorze, milczeliśmy, bo strajkujemy przeciw strajkowi!
Pedagog nie rozumiał, choć bardzo chciał.
— Wyjaśnij mi bardziej, panno Wiśniewska.
— Chodzi o to, że pani profesor się na nas uwzięła. Dzisiaj w ramach strajku przeciw nie wiadomo czemu odpytywała klasę, chociaż jest pierwszy dzień szkoły. Nie słuchała nas. Nastawiała w dzienniku jedynek, że ho-ho. Więc demonstracyjnie nie odpowiadaliśmy pani profesor.
Dyrektor przez chwilę myślał, a potem wąs mu zaczął drgać. W końcu roześmiał się głośno i szybko nie przestał.
— Pani jest naprawdę twardą kobietą, pani Słupek. Myślałem, że wyperswadowałem pani ten pomysł, a tu taka niespodzianka.
— Panie profesorze, o co chodzi? — słowa Pauliny zagłuszył dźwięk dzwonka, ale dyrektor usłyszał pytanie.
— Chodzi o to, że wasza kochana profesor matematyki uwzięła się i koniecznie chce was nauczyć algebry i geometrii, i wszystkiego tego, co jest w życiu niepotrzebne, choćby was miała uczyć groźbą i przemocą — odparł dyrektor i znów zaczął się śmiać.
— Oni wszyscy tu powariowali — powiedziała Emilka, spakowała rzeczy do plecaka i wyszła z klasy. Za jej przykładem poszły przyjaciółki, a potem pół klasy.
★
— Mówiłam, będzie zadyma na całą budę — powiedziała Emilka i wsłuchała się w głosy osób korzystających z mijającego lata na szkolnym boisku. Było już po lekcjach, więc dziewczyny spotkały się z resztą klasy na dworze.
— Ciekawa jestem, co zrobi dyrektor — powiedziała Julia i rozłożyła się na trawie.
— Zapewne wyrzuci Smoczycę za znęcanie się nad uczniami — rozmarzył się Kamil.
— Nie licz na maras. Pewnie jakieś upomnienie, „zapewniam, że to się więcej nie powtórzy” i na tym koniec — skwitował Adrian.
— Adrian ma rację — poparła kolegę Ola, przyglądając się meczowi siatkówki. Chłopiec lekko się zarumienił, nieprzyzwyczajony do dziewcząt.
— A ty coś taki markotny, Tomek? — spytała Magda. Rzeczywiście, brunet był zasępiony, choć zwykle tryskał optymizmem.
— Martwię się o nasze oceny. Smoczyca naprawdę powpisywała te jedynki. „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?” — zacytował Mickiewicza.
— No i co z tego? — Mateusz Faber słynął z tego, że wszystko miał głęboko gdzieś. — Co się przejmujesz ocenami, dopiero się rok szkolny zaczął!
— Dziewczyny, mam fajny pomysł — powiedziała nagle Paulina. — Zrobimy sobie babski wieczór w weekend w ramach integracji, co wy na to?
Zuzia, Emi, Ola, Julia, Edyta Sobota i Magda Królik natychmiast podchwyciły pomysł i zaczęły snuć plany na wieczór, a nawet na całą noc.
— Skoro dziewczyny mogą, to my też. Męskie spotkanie jutro wieczorem, panowie — zapowiedział Kamil z uśmiechem, a chłopcy potaknęli.
Emilka spojrzała na niego jakoś tak dziwnie, ale nic nie powiedziała. W myślach już układała plan podbicia internatu godny samego Stalina. Ale, niestety, bez militariów.
PIELSA?!
OdpowiedzUsuńWooo... *w*
*zachwycona*
Tylko po wuja ten korektor. Kto gębę smaruje białą mazią???
Ale to będzie typowe pidżama-party, takie z pluszakami, porównywaniem swoich monstertraków, oglądaniem scooby doo, czy innych takich, bitwą na poduszki żelkamikisielkiemherbatką... *wdech*
...czy takie filmowe? No wiesz: malowanie paznokci, rozmowy o chłopakach...
Jeśli to drugie, to ja się NIE PISZĘ.
~Kot
Wiesz że w życiu nie użyłam korektora? Dziwna jestem chyba...... Militaria to można załatwić *Kałasznikowa ma się pod łóżkiem i ten tego* Ta pani z matmy zupełnie jak moja JADZIA. Brrr.....
OdpowiedzUsuńWięcej!!
Ps. Co do rodzaju imprezy, to popieram panią wyżej ^^
Stalin
Współczuję matematyczce Stalina...
UsuńPoza tym ja też nie użyłam. Obie jesteśmy dziwne.
UsuńCzytając przypomniała mi się moja matematyczka z gim. oraz wszystkie moje myśli o sposobach pozbycia się jej. No i szczególnie, mój rysunek przedstawiający matematyczkę odbierającego od Snape'a nagrodę, za "najbardziej znienawidzonego nauczyciela". Tak...to były trzy lata piekła. Dobra, bo nie chce się rozpisywać na temat pani Tarantuli. Zalecam Pauli podkład i puder zamiast korektora. Co do pidżama-party to liczę na rozmowy o chłopakach i dużo szaleństwa :3 *hihihihi* zapraszam na synchaosu.blogspot.com
OdpowiedzUsuńdo nowej serii opowiadań pt. "Niewiadomy Fant".
Ps. Putin, też mógłby być, albo gość z reklamy dezodorantu "old space".
~Ver
I nawet nie pochwaliłyście mnie za rekordową długość... Chlip... Życie jest niesporwiedliwe, prawda, Kubuś?
OdpowiedzUsuń(Prawda, prawda... Biedactwo ty moje... Chodźmy się powiesić. Z góry ładnie widać nasz pokój.)
No właśnie. Życie jest niesprawiedliwe, a długość posta był chyba cudem.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń*grupowo*
OdpowiedzUsuńBieeedna Dravelia...
A teraz na poważnie.
Która rozpaprała kisiel w salonie?!
Przyznać się!
~Kapelusznik
To Drav!
Usuń*patrzy podejrzliwie*
UsuńDrav powiadasz...?
Półtorej godziny szorowania kanapy dattebayo!
Zwariować można. Jak ja cie dorwe...
*mroook...*
Nieprawda, to wszystko wina Kuby! Kubuś, braciszku, powiedz im, jak to było! Kubuś, one mnie biją! Zrób coś, gamoniu!
UsuńHeeejo kochana! W końcu jestem! :3
OdpowiedzUsuńNaprawdę ciekawy pomysł na historię! I co najważniejsze: Pełną humoru! *-* ♥♥♥
Haha! A kto lubi matmę?! Ja sama zastanawiam się, co po szkoła jest nam potrzebna do życia, skoro uczą samych durnot xD
A to prawda: ,,— Chodzi o to, że wasza kochana profesor matematyki uwzięła się i koniecznie chce was nauczyć algebry i geometrii, i wszystkiego tego, co jest w życiu niepotrzebne, choćby was miała uczyć groźbą i przemocą — odparł dyrektor i znów zaczął się śmiać.’’ kooocham ten fragment! *.* ♥♥♥
Maggie